Saturday, August 25, 2007

Ostatnie slowo

Dzien powrotu nieublaganie nadchodzi. Przyznam, ze troche mi zal opuszczac miejsce gdzie spedzilem ostatnie 9 tygodni. Wczoraj pozegnalem sie z hardcorowym skladem night shift. Wlasciewie to moj szef urzadzil mi impreze pozegnalna - wpadla cala nocna zmiana i managment sklepu z jego szefem na czele. On tez stawial browary (a tempo narzucil nielekkie, musze przyznac). Rozmowy ktory szef najbardziej cisnie, o irlandzkiej mitologii i legendach, jaka suka jest z Margaret Tacher... No i zaproszenie na przyszly rok do roboty.
Pobytu w Dingle mysle, ze nie zapomne do konca swojego zywota. Oczywiscie, na blogu nie opisalem sporej ilosci przygod, o ktorych chetnie opowiem co blizszym znajomym przy wodeczce ;)
Do zobaczenia w Warszawie!

Monday, August 13, 2007

Zdrowie Peca!

Nasz ploretariacki sklad w Irlandii zmniejszyl sie o polowe w zwiazku z wyjazdem drogiego kolegi. Taki stan rzeczy wymogl na mnie przystosowanie sie do nowych warunkow - zaczalem od wiekszej integracji z Irlandzkim skladem Super Valu. No wlasnie! Tyle tu o tym pisze, a ani slowa nie wspomnialem o ludziach, z ktorymi pracuje. Zeby nie jechac po nazwiskach, ukryje je niczym Czeslaw Milosz pod kryptonimami zaczerpnietymi z greki.
Zaczne od mojego ulubionego szefa o ksywie Kappa. Jest to wysoki czlowiek o posturze kibola, niezbyt wysokim czole i prawdziwie pogodnym spojrzeniu. W przerwach czyta ksiazki (ostatnio Raymonda Feista - fantasy, na podstawie ktorego zrobiono 'Betrayal at Krondor' - calkiem na poziomie) i bardzo duzo je. Bo trzeba wiedziec, ze Kappa zjada po prostu gargantuiczne ilosci jedzenia. Ma to swoje pozytwne strony, gdyz normalnie pracownicy moga jest za darmo tylko platki i chleb z dzemem - ale Kappa nie czuje sie skrepowany, on zawsze bierze mase najlepszych smakolykow, ktorymi czestuje). Do tego rzadko daje nadgodziny, ale gdy robota jest pilna zdaza mu sie przeciagac.
Jota byl drugim szefem u ktorego pracujemy. Z wygladu totalne przecienstwo Kappy - raczej niski, smukly, lekko przygarbiony, bardzo zadbany. Studiuje fizyke, slowem inteligencik-przystojniaczek. Bardzo sympatyczny, nigdy nie opieprza za fuszerke. Do tego skory do rozmowy i dosc wygadany. Ma tylko jedna wade. Jest potwornym sluzbista, zeby nie powiedziec ze to po prostu pracocholik-faszysta. Nadgodziny zawsze murowane, nie pamietam kiedy skonczylismy rowno. Znajdzie Ci zajecie nawet o 5:30 rano, nie ma litosci i krzywo patrzy na wszelkie odsepstwa od niezawsze jasnych regul.
Zeta to fajny czlowiek. Nazywam go tez czasem panem 'Plan minimum'. Zawsze konczy prace o oznaczonej godzinie, nawet jesli polki swieca pustkami. Jego to w sumie nie obchodzi. Nie opieprza za bledy. Po prostu przychodzi i wychodzi, pracuje tak zeby nikt sie go nie czepial. Ulubieniec pan, ktore pracuja przy kasach (nie za wyglad, ale za brak nadgodzin).
Wreszcie Delta. Smieszne, ze u Milosza pod Delta kryl sie Putrament - kawal kutasa, mowiac obrazowo. Jakies fatum ciazy nad ta literka, gdyz ten pan tutaj takze nie wzbudza sympatii. Grubasek, z wygladu troche pederasta, w robocie ambicjoner i czlowiek bez wyobrazni. Na szczescie tylko 2 razy pracowalem pod jego komenda. Szkoda gadac.
Na koniec - czy wiecie, ze historia o tym, skad sie wzielo AIDS w Polsce szokuje takze Irlandczykow? Opowiedzialem ja Jocie i ten najpierw sie przerazil, potem rozesmial, a na koniec powiedzial, ze jestem homofob :D

PS Gdy rozmawialem z Jota na temat przyrostu naturalnego w Irlandii ten uczynil wymowny gest ledzwiami i powiedzial 'Catholic people, You know fuckin' a lot' :D

Tuesday, August 7, 2007

Na kaca najlepsza fizyczna praca

Musze przyznac, ze wychodzac w ubiegla sobote z klubu Smallbridge bylem dosc zdewastowany. Nie bylo to bynajmniej skutkiem dzialania zbyt glosnej muzyki, tylko brawurowej szarzy husarii. Myslisz sobie pewnie, drogi Czytelniku, skad niby husaria miala by sie wziac w Dingle? Juz objasniam, chodzilo mi konkretnie o wodeczke Huzar, ktora pomimo ceny, jest tutaj niemalym przysmakiem.
Niestety, nie ma lekko, w niedziele na 8 do pracy. Jak pewnie czesc z Was wie, praca jest najgorsza rzecza na swiecie - a praca na kacu to sa juz po prostu meki piekielne. I tak tez sie czulem, jak gdyby, dosadnie mowiac [co wrazliwsi niech opuszcza linijke], ktos mnie stracil w pizxxxx na samo dno Tartaru. Do tego oczywiscie pech - tak sie zlozylo, ze Tomasz P. ukladal towary tuz kolo miejsca gdzie stal szef szefow w Super Valu. Oczywiscie ten musial wyczuc od niego wczorajsza zabawe. Jak myslicie, zwolnili nas czy nie? Zgadliscie, nie, gdyz szefa nasza wylewnosc bardzo rozbawila, wrecz zyskalismy w jego oczach jako 'rowni goscie'.
Dzisiaj znow do roboty. Ale to juz tylko niecale 3 tygodnie.

Wednesday, August 1, 2007

Fuszerka

Fuszerka jest to wynik nieustannej wojny jaka toczy sie miedzy pracodawca a pracownikami. Ich cele sa jakby nie patrzec troche rozbiezne - pracodawca chce by pracownicy dzialali z maksymalna efektywnoscia za minimalna place, my zgola odwrotnie. W praktyce okazuje sie, ze nie mozna tez przegiac w zadna strone, gdyz przemeczony pracownik bedzie sie mylil (np. tlukl sloiki przy ustawianiu ich na polke - mam na koncie 6 poki co) a totalnego nieroba w koncu ktos wyrzuci. Tak wiec musi byc jakis kompromis, czyli fuszerka kontrolowana. Wyglada to tak: gdy zaczynamy o 6 robota idzie dosc szybko, jako ze jestesmy pelni zapalu i najedzeni. Z kazda jednak godzina tempo spada. I tu pojawia sie rzecz, ktora mnie dziwi - w sumie przez cale bite 9 godzin (z jednogodzinna przerwa) robimy, ale mimo tego, ze rece caly czas pracuja, czasem jest to sprint (np. po zawolaniu bardziej doswiadczonego kolegi 'Dajemy teraz szybko bo nas kxxx do domu nie puszcza' albo 'Jest jeszcze w chxx roboty, wez sie przyloz') a czasem bieg w miejscu (zupelnie jak we snie, kiedy czlowiek daremnie z calych sil stara sie uciec przed zagrozeniem). Jest na to oczywiscie jakies niepisane przyzwolenie szefostwa.
Z zupelnie innej beczki [godzinna przerwa w pracy o 23, siedze w pokoiku dla staff'u, wyciagam nogi pod stolem, jem platki z mlekiem, przegladam panienki w The Irish Sun, wtem nagle wchodzi Pecu]:
-Patrz co mam. Tylko spoko, to sie da jesc, ja to jadlem kiedys, bardzo dobre..
-Ee? - odrywam sie od gazety - Co to?
Pecu kladzie na stol niebieskie pudelko, wyglada jak czekolada, ale na opakowaniu napisane jest, ze wylacznie do pieczenia.
-Ale to sie chyba piecze, nie? - pytam zdziwiony
-E tam, wcale nie trzeba. A kosztuje 4 razy taniej od normalnej.
I istotnie, wcale nie trzeba piec, a wyrob nawet bez tego smakuje przednie. Fakt, cena tego jest pewna niezrecznosc, kiedy panie przy kasach (nota bene spora czesc z nich to Polki), ktore nas znaja zadaja pytania co bedziemy piec, ale to niewazne gdyz czekoladka po prostu rozplywa sie w ustach!