Wednesday, August 1, 2007

Fuszerka

Fuszerka jest to wynik nieustannej wojny jaka toczy sie miedzy pracodawca a pracownikami. Ich cele sa jakby nie patrzec troche rozbiezne - pracodawca chce by pracownicy dzialali z maksymalna efektywnoscia za minimalna place, my zgola odwrotnie. W praktyce okazuje sie, ze nie mozna tez przegiac w zadna strone, gdyz przemeczony pracownik bedzie sie mylil (np. tlukl sloiki przy ustawianiu ich na polke - mam na koncie 6 poki co) a totalnego nieroba w koncu ktos wyrzuci. Tak wiec musi byc jakis kompromis, czyli fuszerka kontrolowana. Wyglada to tak: gdy zaczynamy o 6 robota idzie dosc szybko, jako ze jestesmy pelni zapalu i najedzeni. Z kazda jednak godzina tempo spada. I tu pojawia sie rzecz, ktora mnie dziwi - w sumie przez cale bite 9 godzin (z jednogodzinna przerwa) robimy, ale mimo tego, ze rece caly czas pracuja, czasem jest to sprint (np. po zawolaniu bardziej doswiadczonego kolegi 'Dajemy teraz szybko bo nas kxxx do domu nie puszcza' albo 'Jest jeszcze w chxx roboty, wez sie przyloz') a czasem bieg w miejscu (zupelnie jak we snie, kiedy czlowiek daremnie z calych sil stara sie uciec przed zagrozeniem). Jest na to oczywiscie jakies niepisane przyzwolenie szefostwa.
Z zupelnie innej beczki [godzinna przerwa w pracy o 23, siedze w pokoiku dla staff'u, wyciagam nogi pod stolem, jem platki z mlekiem, przegladam panienki w The Irish Sun, wtem nagle wchodzi Pecu]:
-Patrz co mam. Tylko spoko, to sie da jesc, ja to jadlem kiedys, bardzo dobre..
-Ee? - odrywam sie od gazety - Co to?
Pecu kladzie na stol niebieskie pudelko, wyglada jak czekolada, ale na opakowaniu napisane jest, ze wylacznie do pieczenia.
-Ale to sie chyba piecze, nie? - pytam zdziwiony
-E tam, wcale nie trzeba. A kosztuje 4 razy taniej od normalnej.
I istotnie, wcale nie trzeba piec, a wyrob nawet bez tego smakuje przednie. Fakt, cena tego jest pewna niezrecznosc, kiedy panie przy kasach (nota bene spora czesc z nich to Polki), ktore nas znaja zadaja pytania co bedziemy piec, ale to niewazne gdyz czekoladka po prostu rozplywa sie w ustach!

1 comment:

zyrteg said...

no kurde! taki dobry wpis i nikt nie raczy skomenotwać... więc będę pierwszy: tak się składa, że mimo tysięcy kilometrów, które nas dzielą, jedno cięgle i nieustannie nas łączy - właśnie strzeliłem sobie 3 piwka, chociaż właściwa impreza zacznie się dopiero za 2h :D pozdro!